Rok 2006


21–23 marca, Poznań – ogólnopolski konwent fantastyki Pyrkon

Nie po raz pierwszy byliśmy jedną z atrakcji na poznańskim konwencie fantastyki Pyrkon, którego głównym koordynatorem w tym roku był Paszko. Nasze pokazy cieszyły się sporą popularnością, miłą odmianą dla uczestników było zobaczenie walk niewyimaginowanych, nierozgrywających się na kartach lub pomiędzy figurkami. Szczególny poklask wśród publiczności wywołał Cherubin spadający ze schodów za sprawą Eldara i Grimara – w końcu Dębiec to ich teren. Tradycyjnie, nasze występy uwieńczyliśmy pokazem firedancingu (szczególnie niemiło wspomina go cherubinowa broda).


Powrót do góry

20–21 maja, Ogrodzieniec – III Najazd Barbarzyńców

III Najazd Barbarzyńców – Ogrodzieniec- 20/21 maja 2006, przebiegał pod hasłem: „Wojna i Ogień”. Brzmi to podobnie jak nasz bojowy okrzyk, więc bez problemu dostosowaliśmy się do tegorocznej konwencji. Jak dobrze wiemy, wojny są po to, aby je zwyciężać, a ogień po to, aby oczyszczać.

Momentami chmury burzowe zbierały się nad ruinami zamku, to jednak deszcz nas nie zaskoczył. Wojna miała miejsce nieopodal na zamku w Birowie, a ogień palił się do rana przy niejednym namiocie, sprzyjając pląsom, rozmowom, hulankom, swawolom… Miło było spotkać się z nowymi i smutno pożegnać starych znajomych. Wyprawa ta miała szczególne znaczenie dla Kruków, gdyż w nasze szeregi wstąpił Szoszon z Ewą.


Powrót do góry

7–11 czerwca, Stavanger, Norwegia




Powrót do góry

16–18 czerwca, Gniezno – V Gnieźnieńskie Spotkania z Historią

Coroczny festiwal w Gnieźnie zapowiadał się wspaniale już od samego początku… Ciasna arena sprzyjająca brutalnej walce, puszczana ze sceny „klimatyczna” muzyka, a także porozstawiane wszędzie namioty oraz stoiska rzemieślników przeniosły nas do czasów, kiedy miejsce przed katedrą tętniło życiem.

Już na początku zorganizowane konkurencje plebejskie, w których do wygrania były atrakcyjne saxy, zachęcały do zabawy. W walce w kruczej ścianie stanęli: Paszko, Eldar, Valgard, Ulf, Hakon oraz Westar. Zarówno pojedynki jak i kręgi w szczególności zdrady nieźle przeszkoliły kruczych kandydatów: Wilka, Sławoja, Gorma oraz Bjorn Leifa, dla których był to jeden z pierwszych występów. Eldarowi w finale kręgu walki zwycięstwo sprzed nosa zabrał Wojan z Watahy; młodość musi jeszcze chwilę poczekać. Gdy gawiedź już się rozeszła rozegraliśmy turniej Baronki, którą oczywiście wygraliśmy, przypłacając zwycięstwo kilkoma dodatkowymi siniakami.

Strawa była godna, w szczególności wieczerza. Dotrzymaliśmy tradycji i po nazbieraniu dostatecznej ilości kości od kurczaka rozegraliśmy „kościaną bitwę”. Horn oszukiwał rzucając w nas kaszanką! Nazajutrz udowodniliśmy wszystkim, że na kacu jesteśmy jeszcze bardziej śmiercionośni, a przerażeni tym faktem rycerze nie wyszli z nami do planowanej walki, nad czym niezmiernie ubolewamy.

Nie wiadomo, czy młodzi śpiąc pod katedrą dostali wielkiego objawienia, ale uniesieni euforią pierwszego wyjazdu pozostawili w Gnieźnie swój oręż oraz historyczny namiot. Sława dla Buliego, że zajął się naszym dobytkiem.


Powrót do góry

7–9 lipca, Borre, Norwegia

Borre, miejsce bardziej kojarzone ze stylem w sztuce, niż z ośrodkiem władzy królewskiej, a gdzie znajduje się największy skandynawski zespół wielkich kopców, gościło w dniach 7-9.07.2006 część naszej patologicznej rodziny. Impreza pod nazwą „Borre Vikinglag” zgromadziła nad malowniczo pięknym brzegiem Morza Północnego wesołe tłumy, spragnione widoku prawdziwych walk i bitew (przecież po to nas zaprosili).

Zbawczy okazał się dla nas tak zwany „Lipo-soczek”, który w czasie wielogodzinnej jazdy skutecznie ratował od ugotowania się w ponoć klimatyzowanym autokarze. O dziwo, nie staliśmy się po nim bardziej niebiescy, ani nawet nie urośliśmy zbytnio. Prawo Murphy’ego: „Jeżeli coś może się popsuć, to z pewnością się popsuje” doskonale sprawdziło się w sytuacji gdy pogoda zmieniła się o 180 stopni akurat wówczas, kiedy po spóźnieniu się na prom część z nas postanowiła przenocować pod gołym, norweskim niebem, przez które zostaliśmy olani. Po dotarciu na miejsce, przystąpiliśmy do budowania obozu, wraz z Watahą, Jastrzębiem i Mjollnirami, skutecznie odgrodzając się od reszty świata. Jak na wikingów przystało, czujemy niepohamowany pociąg do morza, czego wynikiem były liczne kąpiele, po których zawsze następował rytuał obmycia szlauchem (Norwegowie trochę dziwnie odbierali bandę rozebranych facetów oblewających się wodą tuż koło głównego wejścia na festiwal… dziwni ludzie). Jednego razu Jaro z ekipą Mjollnirów bliscy byli nakręcenia kolejnej części „Szczęki”; polując na pływające „toplesiki”, jednak prawdopodobnie ubiegły ich meduzy.

Podczas walk, tak jak to zwykle bywa: większość finałów kręgów obstawiona Krukami, z niewiadomych powodów tubylcy nie chcieli się z nami bić, a uszczerbku doznały nie tylko norweskie czaszki, ale nawet zydelki. Publice tak się podobało, że zostaliśmy zaproszeni na odbywający się w okolicy festiwal metalowy, który okazał się całkiem zbliżony do tych z Sopotu. Imprezę zakończył obrzęd na kurhanach uwieńczony naszym pokazem ogniowym na molo.

W drodze powrotnej, aby osłodzić sobie niemożność zwiedzenia Oslo i długie parkowanie w oczekiwaniu na nasz prom udaliśmy się na vik po Trelleborgu. Miasto wyludnione, niczym w trakcie hiszpańskiej sjesty, urzekło nas palmami i skansenem w centrum.

P.S. Bardzo zdradziecki okazuje się bilon obcej waluty, którego koniecznie trzeba się pozbyć w barze promowym w czasie powrotu. Zwłaszcza kiedy tego bilonu jest tak wiele, a jedyne co serwują na pokładzie to wino o smaku limetki.


Powrót do góry

4–6 sierpnia, Wolin – XII Festiwal Słowian i Wikingów

„Ciągle pada” to słowa nie tylko piosenki, lecz także hasło, pod jakim w 2006 roku odbywał się Wolin. XII Festiwal przeszedł do historii, w którą jak zwykle złotymi zgłoskami wpisała się nasza drużyna. Po raz kolejny Kruki udowodniły, że zarówno w życiu obozowym, jak i na polu walki dają radę. Nie straszne nam były ulewy, mokra odzież, błoto i kałuże… Mimo, iż piątkowy dzień nie należał do najszczęśliwszych, sobota oraz niedziela zrekompensowały nam wszystko. Szczególne gratulacje należą się dla Ragnara za wygranie bransolety oraz „Fantastycznej Piątce” w osobach Eldara, Hakona, Hergera, Ivara i Valgarda za zdobycie miecza oraz hełmu. Potwierdziła się także opinia, iż Miłosz sprzeda wszystko. Na organizowanym przez nas targu niewolników poszedł cały towar, nawet ten przeterminowany…

Dzięki kruczej i watahowej żeńskiej ekipie – dzielnie walczącej z łyżką i kociołkiem – udało się, nawet raz, zjeść ciepły obiad. Podobno starych przyjaciół poznaje się w biedzie… Tym razem można powiedzieć, że nowych poznaje się w strugach deszczu…


Powrót do góry

19–20 sierpnia, Grzybowo – VII Międzynarodowy Zjazd Wojowników Słowiańskich

Impreza jak co roku odbyła się w miejscu dawnego grodziska, co stwarzało odpowiedni klimat do zabawy, który jednak – jak co roku – psuł skutecznie pan wodzirej, „najlepszy z najlepszych” zaklinaczy mikrofonu. „Dzielni bojowie” stawali w szranki z przeciwnikami, których to wydarzeń nie omieszkał komentować nasz MC. Gród grzybowski zasiedliły roje much, które – obrazowo rzecz ujmując – z centrum Wielkopolski zrobiły centrum Afryki. Dzielną walkę ze skrzydlatymi bestiami toczyli przeróżnych profesji rzemieślnicy, a także tajemnicza grupa arabskich karawaniarzy mieszkających w jurcie. Prawdziwą gratką były pobudki – rolę budzików pełniło kilka kruczych par mieszkających w pobliskiej dąbrowie. Wieczory urozmaicały nam foodfights oraz występy naszych firedancerów – Eldara i Grimara.


Powrót do góry

26–27 sierpnia, Apoule, Litwa

Przyjemna i kameralna impreza za wschodnią granicą. Mimo niewielkiej reprezentacji wspomaganej przez 2 osoby z Mjollnira udało nam się założyć własny obóz, nie odbiegający niczym od norm bizantyjskich. Bardzas szybkas opanowaliśmas litewskas językas, dzięki czemu kontakty z innymi rodakami mogliśmy ograniczyć do minimum. W turnieju nie poszło nam za dobrze, jednak odbiliśmy sobie w czasie bohurtu (do łask z pewnością powrócą stare chodurowe topory i alladynowe miecze). Gudrun zapewne do dzisiaj ma wątpliwości, czy to aby nie Ivar podcinał gardło małej, ślicznej owieczce, której serce zostało zjedzone w czasie obrzędu. Wyjeżdżając Lipa, po wielu latach poszukiwań wreszcie znalazł swojego Brata Niedźwiedzia (tak, istnieją jeszcze więksi ludzie – teraz wiemy, czemu zawdzięczamy sukces bitwy pod Grunwaldem).


Powrót do góry

8–10 września, Lummen, Belgia

Dwa tygodnie po ataku na Litwę postanowiliśmy udać się na wyprawę bardziej na zachód w wielokrotnie zwiększonym składzie. Wraz z Watahą, Mjollnirem i Nordelagiem reprezentowaliśmy północną część Polski, jednak po przyjeździe na miejsce zorientowaliśmy się, iż na imprezie będzie więcej rodaków nich autochtonów, co dawało gwarant ciekawszej zabawy bitewnej. Niestety, „strona południowa” nie okazała się szczególnie wymagającym przeciwnikiem. Zgodzili się wyjść z nami do bohurtu, jednak chyba niezbyt dobrze zrozumieli ideę tego systemu nie starając się utrzymać na nogach dłużej, niż podczas normalnych bitew. Może jeżeli następnym razem to do nich przyjdzie Mistrza Miecza – belgijski instruktor sztuk walki, by przekazywać arkana swojej tajemnej wiedzy, pójdzie im cokolwiek lepiej.

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszeliśmy po przyjeździe od organizatorów była informacja, że mamy nie jeść biegających po posesji psów. Chyba nie do końca uwierzyli naszym zapewnieniom, na wszelki wypadek karmiąc nas do granic przyzwoitości, co skutecznie uniemożliwiło nam upolowanie jakiegokolwiek z hotelowych zwierząt, czy chociażby upieczenia wścibskich belgijskich dzieci, których nawet w namiotach często nie brakowało.

Na szczególną uwagę zasługują wieczory w Lummen. Poważnie zaniepokojonym powinien poczuć się nieobecny Paszko, którego dominująca w Krukach marka alkoholi została zagrożona przez Gorma. Jego trunki nie tylko dobrze się paliły, ale zapewne także były bezpośrednią przyczyną niezwykłego uczucia, które zakwitło pomiędzy nami, a pewną niebieską krową pasącą się pod hotelem. Nazajutrz ku ogólnemu zdziwienie okazało się, że nasza oblubienica była plastikowa. Podobnie beczka, w której niezapomniane podróże odbyła między innymi Natalia okazała się śmietnikiem, z opróżnieniem którego miała rano wielkie problemy obsługa hotelu.

Podsumowując, impreza udana, mamy nadzieję na zaproszenie w przyszłym roku, bardzo dobre zakończenie sezonu wyjazdowego 2006.


Powrót do góry

28 października, Chodzież – pokaz

Po pewnej serii nieporozumień, ostatecznie udaliśmy się na pokaz do Chodzieży. Mieliśmy być atrakcją na wiecu wyborczym obok kiełbasy i browaru, więc konkurencja nie była duża. Poza wywijaniem toporami, mieczami, czy pochodniami, udawaliśmy świętych Mikołajów, częstując dzieci wyborczymi cukierkami. Było nawet kilka, które się przy tym nie popłakało. Ilość obrażeń w średniej krajowej, zaś nasz najemca wygrał wybory, więc pokaz uważamy za w pełni udany.
Powrót do góry

2 grudnia, Everyday English – nagranie programu

Po dość długich naradach i pieczołowitych przygotowaniach zgromadziliśmy się liczną grupą we włościach Jara, by wspólnie wystąpić w programie pt. „Everyday English”. Drużynę reprezentowali: Eleonora, Hakon, Jaro, Jorund, Ragnar, Storrada wzbogaceni przez kandydatów: Bjorna, Gorma, Natalię, Norka, Sławoja, Snorriego, Thomasa oraz Wilka. Plan zdjęciowy położony był w niezwykle malowniczym miejscu, na jednym ze wzgórz znajdujących się w trzcinieckich lasach. Uwagę wszystkich osób znajdujących się na planie przykuwała pani Kasia, niezwykle intrygująca osoba, o niekonwencjonalnym sposobie bycia i niebanalnym podejściu do wykonywanego przez siebie zawodu dziennikarza. Hakonowi znowu zabili chłopaka, lecz na szczęście szybko znalazł pocieszenie w ramionach Wilka, którego doskonała gra aktorska została doceniona, niczym innym jak nominacją do Oskara. Oprócz sporej ilości nieznanych wcześniej słówek („carried of my boyfriend”, „scratch my mother” etc.) występ w tym programie nie tylko zapewnił drużynie regionalny rozgłos, pozwolił zdobyć kolejne doświadczenia aktorskie, ale przede wszystkim dostarczył nam dużo przyjemności i wprowadził nas w doskonały nastrój.


Powrót do góry

6 grudnia, Wielki Głęboczek – pokaz

Naszym zdaniem nazwa miejscowości pochodzi od wielkiej, głębokiej i podmokłej kopalni kruszywa, przez którą Norek, Sławoj oraz Wilk musieli przejechać rozklekotanym busem. Droga do Wielkiego Głęboczka wiodła zdecydowanie zbyt blisko 10-metrowej skarpy. Oprócz kaszanki z cebulą i papryką imprezę urozmaicały jazdy na ogierze, co niezmiernie ucieszyło Wilka, znanego ich wielbiciela. W programie pokazu widnieliśmy jako rycerze, więc nie chcąc wyprowadzić zgromadzonej tam młodzieży z błędu Sławoj założył swoją piękną lśniąca… lamelkę. Z początku, z dość dużym entuzjazmem, widzowie przystąpili do gry w kubb, lecz gdy poznali dogłębnie jej zasady to uznali jednomyślnie, że jest dla nich zbyt skomplikowana. Największe zainteresowanie publiczności wzbudziła możliwość przymierzenia uzbrojenia wikinga oraz walka z jednym z trzech dostępnych wojowników (tryb „multiplayer” zarezerwowany był wyłącznie dla naszego pokazu). Nie wiedzieć czemu największe powodzenie miał Norek. Czy to przypadek?

Powrót do góry

9 grudnia, Bydgoszcz – pokaz

Na zakończenie sezonu zmobilizowaliśmy się i wystąpiliśmy charytatywnie przed bydgoską publicznością, chcąc tym samym wesprzeć akcje „Obiad od Świętego Mikołaja”. Drużynę reprezentowali Hakon i Valgard oraz reprezentacja kandydatów sekcji bydgoskiej oraz inowrocławskiej w składzie: Bjorn, Gullveig, Gorm, Norek, Snorri, Siudziu, Thomas, Sławoj, Wilk. Dodatkowo wspierał nas Czcibor, członek Wojów Puszczy Galindzkiej.

W kręgach największym honorowym wojownikiem okazał się Valgard, a największym zdrajcą Gorm. Co prawda żadnego Mikołaja wydającego obiadki nie widzieliśmy, ale za to był jeden całkiem smakowity Różowy Króliczek, który tuż po ogłoszeniu „Rabit Hunt” nie wiedząc czemu, pośpiesznie uciekał od Hakona, znanego pogromcy gryzoni.

Powrót do góry